Tour de Pologne Amatorów ad 2017. Jako zwyciężczyni z zeszłego roku wybierałam się tam w tym roku niejako z urzędu. W tym sezonie dobrze czuję się w górach i na podjazdach. Mimo to, dysponując formą nie zawsze da się ją wykorzystać tak jak by się chciało. Czasem zabraknie szczęścia, czasem zwyczajnie dnia, a czasem czasu na regenerację.
Zrobiłam mocny blok treningów kilka dni przed zawodami. Krótko mówiąc blok ten okazał się za mocny, lub tez źle wykalkulowałam czas niezbędny na odpoczynek w dniach poprzedzających zawody. Tdp więc tym roku wiec ukończyłam na 5tym miejscu. No i oczywiście wynik ten mnie nie zadowolił, a jednocześnie zakończyłam wyścig ze sporym apetytem na więcej. Jak wyglądały szczegóły?
Po kilku dniach mocnych długich treningów przygotowujących zaplanowałam sobie kilka dni odpoczynku, zdecydowanie za mało jak się okazało. Już od pierwszych kilometrów wyścigu czułam się nie swojo, nogi jakieś nie takie, samopoczucie jakieś zmulone. Po kilku km pierwsza ścianka 18% była dość słaba w moim wykonaniu, tu naprawde dotarło do mnie jak sie dziś czuję, były myśli o zejściu z roweru, kiedy mijałam sporo ludzi pieszo pokonujących podjazd z rowerem toczonym u boku. Ale nie, jak to ja? pod góre? prowadzić? na szosie? nie, jakoś sobie tego nie wyobrażałam, chyba by mi było wstyd przed samą sobą ;) Docisnęłam do szczytu dość długiej pierwszej ścianki, a potem nastał długi zjazd, trochę szybkich sekcji. Niby można odpocząć, uregulować oddech, ale gaz idzie cały czas. Nogi dostały baty szarpiąc się ze sztajfą. Kiedy przystępujesz do zawodów bez pełnej regeneracji, na zmęczeniu, szybko zauważasz dno w baku swojego paliwa jak i również zakwaszenie nóg przychodzi znacznie szybciej. Odcięcie na takiej trudnej trasie było kwestią czasu, w tym wypadku kolejnych hopek, no i zbliżało się nieubłagalnie.
Po około godzinie jazdy, po szybszych sekcjach, a jeszcze przed Gliczarowem poczułam, że moje paliwo w nogach na dzień dzisiejszy się już bardzo szybko kończy. Gliczarów rozpoczełam z rozpędu. I mimo, że wciąż to ja wyprzedzałam większość ludzi to czułam jak moje normalne tempo wyraźnie spada, tak samo jak resztki sił (również sił woli ;) odchodzą w eter. Dyszę, mecze się okrutnie. Gliczarów zdobyty, ale moja bateria jest już naprawdę wyczerpana. Kolejny podjazd, choć już nie taki stromy, pokonuje zdecydowanie słabo, " to nie są "moje obroty", gdzieś mnie odcina. Organizm się buntuje i ma dość. Potem długi zjazd - zjazdy o dziwo tego dnia szły całkiem nieźle. Ale przede mną jeszcze podjazd pod Bukowinę. Bez ogródek powiem, że przed tym podjazdem moje nogi były już kompletnie puste, a pokonanie tego ostatniego podjazdu do mety, było już na zasadzie walki o przetrwanie, aby postarać się przekręcić jeszcze trochę korbami, jedynie wtoczyć się i zaliczyć kreskę mety. Naprawdę nie pamiętam kiedy czułam się tak okropnie odcięta i wydrenowana z jakiejkolwiek mocy.
Po mecie miejsce już nie miało znaczenia. Bo jak czujesz, że nie walczyłaś, nie jechałaś swojego, to ciężko mówić o walce z rywalkami, bardziej z samym sobą, z niedyspozycją, ze zmęczeniem, takimi ludzkimi niedociągnięciami. Na mecie kolega którego dotąd objeżdżałam na górskich wyścigach, z tego co rozmawiamy dołożył mi jakieś 6 minut. No cóż. W końcu przychodzi sms z info o 5tym miejscu. No tak, a niby przyjechałam tu przecież walczyć o podium. Niestety nie w tym roku.
Doglądam wyniki na kartkach. Jakiego doznałam zaskoczenia, że do zwycięstwa zabrało mi ledwie minuty?!!! Tak, to jest ta pozytywna część całej tej historii. Przecież minutę to na samej Bukowinie można by zrobić przy normalnej dyspozycji. Moje czasy przejazdu na tym segmencie z poprzednich lat to potwierdziły. Oczekiwałam spokojnie 5-10 minut straty, ale minuta? tożto kosmetyka, więc pocieszam się, że mimo jazdy na oparach, braku dnia, walki o dojechanie, strata okazała się tak niewielka. Nasza pierwsza 5ka dziewczyn zmieściła się w minucie. Zważywszy że ten wyścig w przypadku kobiet to swoista jazda na czas, do końca nie wiesz, która jesteś, summa sumarum to i tak niezły wynik. Wierzę, że mimo wszystko nie jest ze mną tak źle. Przychodzi fala myśli co by było gdyby....Tego dnia jednak było mnie stać na tyle i nie więcej. Wierzę, że kluczem jest solidny odpoczynek. Trafienie z formą i świeżość. Bo ze swojej kondycji w górach w tym sezonie jestem naprawdę zadowolona.
Ogólnie nowa trasa tdp mi odpowiadała i najchętniej zmierzyłabym się z nią ponownie jak najszybciej, na pełnej regeneracji. Niestety szansa dopiero za rok.