Vienna Lang MTB i krakowskie błoto

...i po błotnistym deszczowym maratonie Langa w Krakowie, mimo kiepskich warunków w terenie ciężko było odmówić sobie startu pod domem. Ale jak to się mówi "hej przygodo"! No i była fajna rywalizacja między nasza pierwszą 3ką open kobiet.

Długo rozważałam start w krakowskiej edycji maratonów ViennaLife Lang Maraton, gdyż pogoda od początku maja była w kratkę, głównie deszcz. A w błocie jazdy nie lubię. Jeszcze dwa dni przed startem objazd trasy prognozował dobrze, większość sucha, odcinki bardziej techniczne mnie nie odstraszały jeśli tylko będzie taki stan nawierzchni się utrzyma. Deszcz jednak spadł w przeddzień i głównie w nocy przed maratonem. Start opłacony. Start na "swoim" terenie. Więc na jadę, a co tam raz w roku można się potaplać w błocie. Po przyjeździe w okolice błoni, nad Laskiem Wolskim unosi się wielka mokra czapa, z nieba leci coś mokrego co trudno nazwać deszczem, jakas specyficzna mrzawka. Co tu dużo mówić, będzie mokro.

Na starcie w sektorze widzę znajome dziewczyny. Po starcie trzymamy sie dość blisko siebie. Kilka wcześniejszych dni, poprzedzających maraton wypadło mi z treningów, gdyż przebywałam w odwiedzinach Anglii. Więc nie wiedziałam jak mi ta jazda wyjdzie. O dziwno już na pierwszym podjeździe szło nieźle, nie zostałam, a wręcz trzymałam się przodu, wybijając się na 2ga pozycję. Wjazd w teren. Koła sie ślizgają okropnie pod każdy stromszy podjazd terenowy, raz nawet po uśliźnięciu upadam na bok. Ależ błotniście, jest nawet moment z buta, aż w końcu już na jakimś 6km moje koła są tak grubo oblepione gliną, że wyglądają jak solidny FAT. Dalej serpentynka po górę, jedzie mi sie na prawde nieźle, czuję się bardzo dobrze. Szczyt lasku Wolskiego osiągam bezpiecznie 2ga, zaraz za prowadzącą koleżanką Kasią z K2. Niestety pierwszy dłuższy zjazd obnaża moją krytyczną słabość dzisiejszego dnia - śliska maź błotnista, słaby klocek na tylnej oponie i braki techniczne w tego typu warunkach. Moja tylna delikatna opona tańczy szaleńczo na boki na tej nawierzchni. Zjeżdżam w tych okolicznościach tragicznie powoli. Więc nie dziwi mnie że na dole zjazdu na plecach czuję jak dogoniła mnie 3cia zawodniczka, Olę z Bytowa. Dalej teren sie nieco uspokaja, można rozkręcić prędkość i jedziemy we dwie goniąc Kaśkę. Już po twardszych szybszych sekcjach. W końcu zjeżdzamy sie we trzy i tak mija kilka kolejnych km. Ola po płaskim ciśnie mocno, troche nam odjeżdża. Wkrótce na jednym z podjazdów urywam Kasię, po czym na kolejnym doganiam Olę. Trasa wiedzie przez pola, zjazdy, podjazdy szutrowe w miarę o twardej nawierzchni. Czuję się nieźle, tempo trzymam stałe, na tyle, że nieśmiało myślę, że być może jest szansa dziś dobrze powalczyć... Mając przed sobą plecy Oli tak mija kilkanaście kolejnych km....do kolejnych technicznych śliskich sekcji zjazdowych po wąskich ścieżkach. Na jednym takim odcinku jedziemy w grupie około 6 osób, widze że zaraz bedzie skret 90stopni i wjazd na szerszy szuter z wąskiej ścieżki wiodacej w dół. Hamuje, ale moje koło nie hamuje, ślizga się. Nie wyrabiam się i wpadam w jakies krzaki. Grupka z Olką odjeżdża. Kolejne kilkanascie km przemierzam niestety sama. Początek tej samotnej gonitwy wiedzie jeszcze ścieżkami przez las, ale potem wylot na otwarte pola i jazda wypłaszczonym odcinkiem pod wiatr w stronę Krakowa. Ech.. Oglądam sie nikogo za mną, Przede mną pojedyncze sylwetki odjechały.

Po dłuższym czasie samotnej jazdy w pojedynkę dostrzegam z tyłu zbliżającą się dwójkę. Panowie jak sie ciesze że was widzę, w końcu choć na chwile osłonię się od wiatru. Tak niebawem osiągamy trudne i techniczne ostatnie sekcje w Lasku Wolskim. Jestem już bardzo zmeczona. Samotna gonitwa przez otwarte pola mnie wypruła, ale walczę do końca, gdyż wiem, że to ostatnie km. Szczyt Wolskiego i teraz długi zjazd ścieżką w dół. Odcinek ten jest dla mnie krytyczny. Jakże on jest niemiłosiernie zmulony błotem. Ledwo to zjeżdzam aby nie zatrzymać sie na jednym z drzew, albo nie zjechać tego na tyłku. Koło prawie nie hamuje, wiec jade okropnie wolno. Inna sprawa że jazda w błocie a szczególnie w dół to kompletnie nie moja bajka. Choć znam doskonale ten zjazd to wiem, że w aktualnych warunkach, predkość po tej ekstremalnej nawierzchni jest prędkością, po której spodziewać sie moge zaraz na plecach 3ciej goniacej mnie zawodniczki. Niestety na dole zaczynając ostatni krótki podjeździk tak sie właśnie dzieje. Dochodzi mnie Kasia z jakimś kompanem i mnie wyprzedzają jakieś 3 km przed metą. Ostatni zjazd znów śliski, nie ma szans na gonitwę, bardziej bezpieczne pokonanie zjazdu w moim wypadku. Dojeżdżam więc 2ga w kat i 3cia open na 65km dystansie medio.

Niby fajnie, kondycyjnie czułam się dobrze, była fajna rywalizacja z dziewczynami, noga sie kreciła, ale pozostał spory niedosyt. Niestety jazda w mokrych o błotnych warunkach zdecydowanie nie jest moją mocna stroną. Do tego źle dobrana opona z tyłu dopieła swego. W suchych warunkach na tej trasie wiem, że walka zdecydowanie mogłaby potoczyć by się inaczej. Po opadach deszczu, opony i technika na śliskim lub jej braki odegrały istotną rolę. Za to pierwszy raz od 4rech startów na krakowskim mtb nie złapałam kapcia ;) No i co jak co na podium się załapałam :-)