Siódmy weekend pod rząd ścigania w końcu dał mi się we znaki, więc maraton w Wąchocku ni mniej ni więcej jechałam od początku na lekkiej ?bombie?. Jednak mimo wszystko bardzo chciałam wystartować w końcu na maratonie w Wąchocku, który od kilku lat rozgrywany jest na moich rodzinnych stronach, obok Starachowic w Świętokrzyskim. Intensywne starty ostatnich tygodni, oraz jechane tydzień temu mokre i zimne TDPa wyssało chyba ze mnie resztki energii i tym razem nie zdążyłam się porządnie zregenerować.
Sprawę walki o pozycje utrudniło również zgubienie po drodze trasy, gdzie w pewnym krętym i bardzo gęsto zarośniętym skrzyżowaniu skręciliśmy wraz z jednym ze startujących kolegów w złą drogę. Wtedy spadłam pozycję w dół. Takich zarośniętych i niepewnych momentów było na trasie kilka. Trasa na najdłuższym dystansie MAX liczącym prawie 60km, choć może nie biła rekordów w przewyższeniach, była w mojej opinii wyjątkowo trudna i wymagająca. W większości poprowadzona leśnymi technicznymi singlami o ciężkim, nierównym podłożu z korzeniami, luźnymi patykami, resztkami po wycince, czy wielkimi kałużami oraz o mocno interwałowym charakterze.