Tym razem w Bukowinie na Tour de Pologne Amatorów przyszło zmierzyć się przede wszystkim z ekstremalnymi warunkami pogodowymi. Trasa jak na szosową jest dość trudna, gdyż oprócz stromych podjazdów, mamy do czynienia z wąskimi i krętymi zjazdami, które przy ulewnych warunkach stają się szczególnie niebezpieczne. Już w dzień startu z rana obudziło mnie pukanie w okno gęstymi kroplami deszczu.
Ulewa nie ustawała choćby na chwilę od tej pory, aż do momentu gdy znalazłam się późnym popołudniem na powrotnej trasie Bukowina-Kraków.
Z koleżanką, z którą pojechałyśmy na wyścig zastanawiałyśmy się mocno rano czy nie odpuścić, z rozsądku i bezpieczeństwa, ale jakoś żadna nie chciała podjąć ostatecznej decyzji i rozpędem ruszyłyśmy na start rowerami, ubierając wszelkie przeciwdeszczowe ubrania. Już na starcie zaskoczyła mnie ogromna ilość ludzi czekających w sektorach, w tym deszczu, wydawało mi się że w tych warunkach będzie skromny peleton, i o ile faktycznie sporo osób odpuściło, to nadal ponad 1 tys. kolarzy wystartowało spod term w Bukowinie. Wielki szacun dla wszystkich którzy podjęli się tego startu, gdyż wiem, że choćby dla mnie samej ten start był sporą walką z własnym charakterem. W każdym razie za priorytet na trasie postawiłam przede wszystkim bezpieczne dotarcie do mety. Zgodnie ze słowami Zbigniewa Krzeszowca, który polecił przez mikrofon tuż przed startem ostrożną jazdę, ścigamy się głównie pod górę, a na ostrych zjazdach nie rozpędzamy się, mając na uwadze bezpieczną jazdę wszystkich wokół.
Nie musze dodawać że jeszcze przed startem ostrym w Poroninie była przemoczona chyba do suchej nitki. Nogi, a właściwie mięśnie nóg, na których miałam nasiąknięte zimną wodą spodenki i nogawki, były na tyle zimne, że czułam iż nie wytwarzają już takiej mocy, jak zwykle. Nie mniej oprócz wspomnianych niebezpiecznych zjazdów, cały wyścig czułam że jadę równo i bez specjalnych kryzysów. Powtarzałam sobie w myślach, że w sumie każdy ma takie same warunki. Na zjazdach deszcz i chlapiąca woda niekiedy była tak duża, że mało co widzę przed sobą. W poprzek dróg co jakiś czas przepływa świeżo utworzona ?rzeczka?, miejscami na trasie naniosło sporo piachu i małych kamieni, które trzeba było ominąć, lub mocno przyhamować, żeby nierówność nie wyniosła poza trasę, lub nie podcięła koła. Na zjazdach zdecydowanie przybrałam opcje asekuracyjną. Wiem, że na nich tracę najwięcej czasu, w stosunku do własnych rekordów tej trasy. Natomiast bardzo dobre hamulce i niezawodność sprzętu w tych warunkach były jednym z kluczowych elementów udanego ścigania. Na podjeździe pod Gliczarów słyszę doping super kibiców, których mimo pogody zgromadziło się tam naprawdę sporo. To bardzo miłe. Nastawia mnie to optymistycznie, no i najtrudniejszy odcinek za mną. Dalej długi zjazd w dół. Kolejno ostatni podjazd pod Bukowinę, mimo wszystko czuję się dziś nieźle. Jadę równym mocnym tempem, udaje mi się nawet minąć jeszcze parę osób.
Wjeżdżam na metę, spiker mówi, że jestem pierwszą kobietą i prosi o kilka słów, w sporej zadyszce próbuje opisać na gorąco wrażenia z ekstremalnej trasy. Nigdy dotąd nie jechałam od startu do mety wyścigu szosowego w takich warunkach! Następnie od razu jadę do bazy przebrać się w suche, aby nie dopuścić do wymarznięcia.
Po przebraniu jadę dopiero do centrum wyścigu, gdzie pani wywiesza wyniki. Widzę siebie z jedynką obok i ogarnia mnie mega szczęście. Udaje mi się wygrać TDPa. Ma to miejsce za piątym podejściem, gdyż poprzednio byłam tu 2x druga raz czwarta, a raz na jakimś dalszym miejscu, więc wynik ten jest dla mnie szczególnie cenny. Nie ukrywam że spełniło się jedno z moich małych i cichych życzeń rowerowych, które miałam od jakiegoś czasu.