Stare, ponoć skandynawskie powiedzenie (nieco zmienione) mówi, iż nie ma złej pogody na trening, są tylko źle ubrani kolarze. I z tym powiedzeniem się jak najbardziej zgadzam. Ujemna temperatura, silniejsze mrozy niekoniecznie muszą oznaczać rezygnację z rowerowych treningów na zewnątrz.
Skrajnie parę razy zdarzyło mi się jeździć po lesie Wolskim na mtb do 3h przy -16-18 i dało się przeżyć. Niska średnia w granicach 13-15km/h, bezwietrzne środowisko, pagórkowate ścieżki, większa siła nacisku na pedały, skutecznie utrzymują ciepło pod ubraniem. Da się. Najgorsze w zimno są postoje, organizm wiadomo, bardzo szybko się wychłodzi, a do tego jeszcze spocony... potem już nie jest tak łatwo się z powrotem ogrzać na mrozie niż po tym, jak wychodziło się z ciepłego domu.
Jednak, ze względu różne teorie o skutkach dla zdrowia treningu poniżej -10, rozważyłabym w niektórych wypadkach jego odpuszczenie, lub przeniesienie się wtedy w cieplejsze warunki. Szczególnie jeśli czujemy, że to nie dla nas. W pozostałych wypadkach, jeśli tylko dopasujemy odpowiednio strój, trening w zimnie, czy deszczu, może być o wiele mniej ryzykowny niż bieg czy spinning na dusznej siłowni obok zarażonych, czy kichających ludzi. Uzupełnię iż, ostatnio przeczytałam w magazynie "Bieganie", że treningi wytrzymałościowe w mrozie nie stanowią problemu (trzeba się tylko dobrze ubrać) natomiast bardziej trzeba uważać wtedy z treningami o wysokiej intensywności ze względu na szkodliwość dużego mrozu na drogi oddechowe. Osobiście nie stosuję u siebie jakiś sztywnych ograniczeń, jeśli tylko czuję, że dam radę i dopóki sprawia mi to przyjemność.
Oczywiście wśród nas są większe i mniejsze zmarzluchy, albo tez Ci z tolerancją na trenażer lub jej brak. Ja należę do tych którzy są raczej zmarzluchami, ale raczej uciekają od trenażera.
Kompromisem było więc szukanie odpowiednich rozwiązań ubioru na rower podczas mrozu. Słynna "cebulka" musi być zachowana, jednak aby wciąż zachować komfort ruchowy trzeba było podejść do tematu przekrojowo. Oczywiście ubieramy się warstwami. Połączyłam więc ciuchy letnio-jesienne, jako te cieńsze i jednocześnie najbardziej przyległe do ciała, z typowo zimowymi, jako warstwę wierzchnią.
Poniżej postanowiłam zaprezentować jakie rozwiązanie u mnie się sprawdziło, oraz zostało przetestowane w temperaturach od ok. -4 w dół, również w jeździe na szosie. Może kogoś zainspiruje do testowania z różnymi konfiguracjami ubrań. Wynik, to zachowanie granicy komfortowego ciepła, brak większego zmarznięcia ani odmarznięcia, czas jazd to okolice 2,5h. Poniżej -8 jeśli chodzi o szosę był już mniejszy komfort, ale to bardziej ze względu na szosę jako środowisko wietrzne, większą prędkość jazdy i tzw. "przeszywanie". To też aby zachować względne poczucie ciepła, jazda w terenie (w moim wypadku) od ok. -6 w dół jest zdecydowanie bardziej wskazana i bardziej przyjemna.
Począwszy od nóg: długie ciepłe skarpety thermo, nakolanniki z meszkiem od wewnątrz (chronienie kolan od zimna i mrozu to ważna sprawa), na to typowe zimowe spodnie z windstoperem na całym przodzie oraz zupełnie na wierzch jeszcze zwykłe krótkie spodenki, aby dodatkowo chronić biodra i pęcherz od zimna.
Stopy: w zimę jeżdżę w normalnych sezonowych butach mtb. Podczas mrozów poniżej -5 sprawdziły się podwójne pokrowce. 1sze to jesienno-wiosenne, cieńsze, windstoperowe, mocno przylegające, których używam głównie na szosowych butach w temp ok. +3 do +10, na to zimowe neopreny, o większej objętości, nachodzą zupełnie gładko na obcisłą pierwszą warstwę. W takiej konfiguracji skończył się problem zamarzających stóp po godzinie jazdy poniżej zera. W skrajnych mroźnych wypadkach, jeśli noga zaczyna mi naprawdę marznąć, zwykle schodzę z roweru, aby około minuty się przebiec, trzymając rower z boku za siodełko lub mostek, po kilkudziesięciu sekundach truchtu pobudzone krążenie sprawia, że stopa szybko zaczyna się ogrzewać. Być może w przyszłości spróbuje typowych kolarskich butów zimowych za kostkę.
Korpus: potówka z długim rękawem, na to koszulka kolarska z krótkim rękawem obciśle przylegająca do ciała. Dalej tradycyjna bluza z długim rękawem i meszkiem od spodu, oraz na wierzch ciepła, również z meszkiem nieprzewiewna kurtka zimowa. To mój sprawdzony zestaw na temperatury poniżej -5 na szosę.
Głowa: kominiarka polarowa, na kominiarkę nie za gruba czapka kolarska, nawet taka bez windstopera, jednak na bardziej skrajne warunki z windstoperem na uszy. Na koniec kask na wierzch.
Dłonie: podwójne rękawiczki - pierwsza warstwa tzw. "letnie" z długimi palcami, na to bardzo grube zimowe polarowe rękawice, o rozmiarze o jeden większym niż normalnie. Idealny zestaw na mrozy, który od 3 lat nie zawodzi. Wcześniej próbowałam z narciarskimi rękawicami, jednak te mają zwykle słabą oddychalność, przy stałym wysiłku ręka nadto zaczynała się pocić, w wyniku czego, często już przy -2 stopniach zaczynała zamarzać, trzeba było się ogrzewać na różne sposoby. Podwójna warstwa oddychających rękawic, z czego wierzchnia, jak widać na zdj. dość gruba, rozwiązała problem pocących dłoni, zachowując satysfakcjonujące ciepło. Na ekstremum zakładam jako pierwszą warstwę rękawiczki również letnie, lecz w typie downhilowym, które mają różne ochraniające, gumowe dodatki lub wzory po zewnętrznej stronie śródręcza i palców. W zimę dodatki te sprawdzają się jako dodatkowe ocieplenie. A jednocześnie jest to nadal rękawiczka o na tyle małej objętości, że zmieści się pod zimową.
Opisany zestaw pozwala mi na całkiem swobodne ruchy, ciesząc się treningami na zewnątrz po lesie czy na szosie, w zimowej, mroźnej aurze. Skutecznie chronił przed ujemnymi temperaturami. Dzięki temu równie skutecznie udaje mi się czasem uciekać od nużącego trenażera na korzyść treningów w środowisku naturalnym dla kolarza :)